NASZE BIEGI

Syndrom Sztokholmski – relacja Edyty Kopackiej z Chudego Wawrzyńca 100+

„Mogłabyś to zrobić w 4 h, wiem o tym, ale Pilsko Ci tego nie wybaczy” – Rafał nie owija w bawełnę, odprawa przed Chudym była krótka, zwięzła i szczera do bólu, o czym wkrótce mogłam się przekonać na własnej skórze.
Do trzech razy sztuka, jak mówi stare przysłowie. Dokładnie tyle prób potrzebowałam, żeby znaleźć się na starcie w Rajczy. W tym roku jednak postawiłam sobie ten start za priorytet, więc wszystko zorganizowałam już w grudniu 2021, z chwilą pojawienia się informacji o zapisach.

Znalezienie noclegu w samej Rajczy nie jest łatwe, jeśli czeka się do ostatniej chwili. Przekonałam się o tym boleśnie w ubiegłorocznej edycji biegu. Warto to wziąć pod uwagę, dlatego zanim jeszcze pojawiła się oficjalna data zawodów od organizatorów, spróbowałam trochę „nieoficjalnie” dowiedzieć się w który weekend celować, by załatwić temat noclegu.

Towarzystwa na trasie ( a przynajmniej jego części) dotrzymuje mi mój dobry przyjaciel i pierwszy ULTRA PROFESOR – Tomek, który tym razem decyduje się na dystans 50 km. Mój wybór dystansu był oczywisty – najdłuższy i najcięższy – ponad 100 km z sumą podejść 5115 m i bardzo okrojonym limitem czasowym – 16 h.

Jest 4 nad ranem. Jeszcze ciemno, ale czerwone race rozświetlają strefę startu Amfiteatru w Rajczy. Początek to około 1,5 km odcinek asfaltu w stronę Zwardonia. Za chwilę czeka mnie pierwszy podbieg na Rachowiec (954 m), czyli w górę około 500 m, 1/10 dystansu za mną. To taka rozgrzewka przed Wielką Raczą (1236 m). Czuję się na niej świetnie, kibice pod schroniskiem krzyczą „Brawo dziewczyno z numerem 100, leć 100 km! Powodzenia!”
Trzeba jednak rozsądnie rozłożyć siły. Zakładam sobie 4h na dotarcie do pierwszego punktu na Przegibku (37 km). Rafał sugeruje 5-6 h, ostrzega mnie przed najdłuższym podbiegiem na Pilsko (70 km).

„Mogłabyś to zrobić w 4 h, wiem o tym, ale Pilsko Ci tego nie wybaczy”.
Ciężko nie posłuchać dobrych rad od człowieka, który jest żywą legendą ULTRA, więc delikatnie „zaciągam ręczny”, meldując się na pierwszym punkcie po 4 h i 55 min. Mam złoty środek.

Niestety nie wszystko układa się po mojej myśli. Odzywa się kontuzja ostrogi w obydwu piętach i rozcięgien na całej linii podeszw w stopach. Każde uderzenie o kamień powoduje ogromny ból. Do Wielkiej Rycerzowej (40 km) i rozejścia tras dla zawodników zadeklarowanych na 50 km walczę z kryzysem. Czy odpuścić i nie pogłębiać bólu, który nie odpuści tak łatwo, dając sobie szansę na szybszą regenerację po biegu, czy próbować walczyć?

Mijam rozejście tras, kierując się w stronę trasy na 80/100 km, kontynuując bieg. Jak mogłam pozwolić sobie na chwilę zwątpienia?

Na 50 km trasy staję przed największym wrogiem – Oszust (1155 m) – widziany z dołu wygląda jak największy koszmar. 300 metrów pionowej ściany, o której krążą legendy. Bez kijów nie pójdzie tak łatwo. I tak, mozolnie wdrapuję się na jej szczyt, gdzie czeka na nas chłopak, gratulując i zapewniając, że dziś już nic gorszego nas nie spotka, a za 8 km czeka na nas pomidorówka!
Odcinek pokonuję dość szybkim tempem, starając się zapomnieć o coraz większym bólu stóp.
W myślach pojawia się jednak kolejny kryzys: – Tak, to się skończy na 80 km, dziś 100 jest poza moim zasięgiem.

Przełęcz Glinka (58 km). Oddzwaniam do męża, słyszę, że nie brzmię dobrze, ale wynik mam bardzo dobry, może warto spróbować powalczyć kolejny raz? Decyzja powinna zapaść na 70 km, mam 12 km do namysłu. Mijam Krawców Wierch (1071 m) i dobiegam do Trzech Kopców (1216 m). Patrzę na zegarek – 70 km – mam 10 h i 40 min biegu za sobą.
– Który dystans? – słyszę. – Masz 50 minut zapasu, wyglądasz dobrze, jeśli masz jeszcze siłę wspiąć się na Pilsko (najdłuższy podbieg liczący 800 m w górę) to leć, jesteś piątą kobietą.

Biegnę dalej na 100 km! To był ten moment, na który czekałam. Siły wróciły, motywacja wzrosła, szacunek wśród turystów napawał dumą. „Jak to, 100 km? Niesamowite! Powodzenia!” i dopiero teraz zaczęły się moje prawdziwe zawody. Po około 15-20 minutach udało mi się przegonić czwartą kobietę.

Na szczycie Góry Pięciu Kopców (najwyższym w okolicy 1534 m), potocznie nazywanym Pilskiem robię nawrotkę, tam czeka na mnie sędzia, odnotowuje zaliczenie szczytu i zapewnia, że zmieszczę się w limicie bez większych problemów.
Na zbiegu do Sopotni Wielkiej, gdzie zlokalizowany jest trzeci punkt (83 km ) mijam Halę Miziową, jest duża mgła, ledwo dostrzegam oznaczenia. Po opadach deszczu robi się ślisko i błotniście, jakby sam Mirek specjalnie nawiózł go z Bieszczad. Szybki zbieg kończę efektownym upadkiem, ale teraz już przecież nic mnie nie zatrzyma.

Sopotnia Wielka, chwila odpoczynku. Mój zapas niestety zmalał i na pokonanie 20 km trasy do mety pozostały około 3h.
Przede mną ciężki i długi podbieg na Romankę (1366 m i niemal 1 km do góry na bardzo zmęczonych nogach). Nie mogę pozwolić sobie teraz na chwile zwątpienia, jestem już tak blisko mety!

Aktywuję mocno mięśnie rąk do pracy z kijami, na nogi nie mogę już liczyć tak, jak w pierwszej fazie biegu. Na szczęście ręce chcą współpracować i pnę się w górę szybko, konsekwentnie „połykając” kolejne kilometry. Mijam zawodników, już tylko mężczyźni, ale zawsze to dodaje mi skrzydeł i odbiera im tą premię za płeć jaką dostali.
Nie wiedziałam jednak, że trzecia kobieta jest w zasięgu, dwa może trzy kilometry przede mną.

Pogoda diametralnie się zmieniła, zrobiło się chłodniej, zaczął padać mocny deszcz. W oddali słychać burzę. Romanka zdobyta, krótki zbieg i kolejna, już krótsza wspinaczka na Rysiankę i dalej w stronę Hali Lipowskiej.

94 km – około 8 km zbiegu do mety w Ujsołach. Deszcz na szczęście przestał padać. Teraz trzeba mocno zbiegać, do końca limitu pozostało 30-40 minut. Uda się!

Wybiegam na część asfaltową. Widzę oznaczenie na drzewie, do mety 4 km, dobiega do mnie chłopak, wygląda podobnie jak ja, oddałby wszystko za upragnioną metę. Cieszę się, bo mogę trochę powalczyć na ostatnich kilometrach, raz ja wysuwam się na prowadzenie, raz on.

Dwa kilometry i widzę w oddali dziewczynę! To na pewno ta trzecia! Sama nie wiem skąd wzięłam w sobie tę moc. Tempo biegu oscylowało wokół 4:50 a 5:05 – jakbym dopiero zaczęła. Sprawnie mijam kolegę i koleżankę i do końca nie oddaję prowadzenia. Udało się! 4 minuty przed końcem limitu wbiegam na metę, właściwie to ledwo stojąc na nogach odbieram medal i gratulacje (szkoda tylko, że na mecie okazało się, że dziewczyna biegła dystans 80 km i nie liczy się w rywalizacji ze mną). Pozostało mi wywalczone 4 miejsce i przemiła niespodzianka – dekoracja i wspaniałe nagrody od sponsorów.

Podsumowując przebieg całych zawodów, myślę że był to najtrudniejszy i najbardziej wymagający bieg jaki ukończyłam. Dałam z siebie 120%. Wrócę tu za dwa lata jeszcze mocniejsza i powalczę o pierwsze miejsce!

Dodaj komentarz!


Warning: Undefined variable $user_ID in /home/inford3/ftp/kbsobotka.pl/wp-content/themes/kbsobotka/comments.php on line 175

Dodaj komentarz lub trackback ze swojej strony. Możesz także Śledzić komentarze w kanale RSS.

Współpracujemy z serwisem Gravatar. Aby wyświetlić swój avatar przy komentarzu, zarejestruj się™ na Gravatar.


Warning: Undefined array key "liczbaProduktow" in /home/inford3/ftp/kbsobotka.pl/wp-content/themes/kbsobotka/footer.php on line 72