Never Give Up – relacja Przemka Góraka z ultramaratonu Jaga-Kora
Zaczynamy kolejny rok startów, gdzie planowanie biegów można sobie włożyć w bajki. Plany startowe były rozpisane już na początku 2021 roku, a pierwszy test miał być na przełomie lutego/marca. No ale sytuacja jest taka jak każdy widzi.
W związku z tym pierwszy start odbył się dopiero 24/04/2021 w Bardzie, podczas Silver Run na trasie półmaratonu górskiego. Dokładnie… „odbył się” w moim przypadku. Zapisałem się na ten bieg spontanicznie. Bieg, który w 2019 roku wygrałem, w 2020 się pogubiłem na trasie, a w tym roku przegrałem z samym sobą już na starcie. A nawet wcześniej, gdyż moja głowa była już tam tydzień wcześniej, a nogi nawet tam nie dojechały. Przegrałem mentalnie, spaliłem się… Zwał to, jak kto zwał i wyszło z tego tylko 7 miejsce open. Było minęło, wyrzuciłem to już w głowy.
Po tych przygodach trzeba było trochę się odkuć: uspokoić trening, doprowadzić organizm do normalności, wyczyścić głowę, zmienić myślenie oraz poszukać czegoś na przełamanie. Trafiło na drugi koniec Polski, w Beskid Niski, do Rymanowa-Zdrój na Ultramaraton Jaga-Kora. Trasa kurierów bieszczadzkich: 42km 1600m up. Nastawienie do tego biegu było już zupełnie inne niż na Bardo. Mniej myślenia, co i jak, kto i jak, z kim, więcej czystej głowy i tylko dobre przeanalizowanie trasy biegu. Trasy, która była mocno interwałowa, góra-dół, 6 podbiegów, 6 zbiegów, tylko kilka km płaskiego. Treningi wykonane, coś tam pod nogą jest. Miałem tylko zrobić swoje. A na to jak i co zrobią inni, nie mam wpływu.
Jako, że start trasy Kurier zaplanowany był na godzinę 7:00 w sobotę, przyjechałem w Beskid Niski w piątek i zrobiłem krótki pięciokilometrowy rozruch po trasie. W dniu startu od samego świtu pogoda idealna na fajne bieganie, temperatura 12 st. C, umiarkowany wiatr. No i nastawienie dobre, pozytywne.
Plan na ten start był inny niż na wcześniejsze biegi. Bez fantazji na początku. Tym razem z kalkulowaniem sytuacji na trasie. Pierwsze 2/3 trasy spokojnie, a resztę już mocno. Sytuacja dla mnie nowa.
Krótka rozgrzewka wzdłuż rzeki Tabor i o 6:50 ustawiam się na linii startu. Po chwili odliczanie i start. Biegniemy od początku w grupie 5-6 osób. Po 3 km odskakuje od nas Bartek Ceberak, po kolejnym kilometrze biegnę już na 4-5 pozycji. Pierwszy podbieg robię spokojnie, zbieg również, ale nie widzę już czołówki i zaczynają się złe myśli w głowie… że czołówka odskakuje, że pudło odjeżdża. Przez kolejne kilometry sytuacja się nie zmieniała, biegłem na 5 miejscu, widząc tylko czwartego zawodnika. Robił się coraz większy kocioł w głowie. Co się w niej działo, to nawet ciężko opisać… Straciłem już prawie całkowicie wole walki i były nawet myśli, żeby zakończyć zabawę na dziś…
Po około 20 km, przed szczytem 4 podbiegu, dojrzałem trzech uciekinierów z czołówki (miejsca 2,3,4). W tym momencie odżyłem, myślenie zmieniło się diametralnie i od tego momentu aż do samej mety grane było mi stare wyświechtane powiedzenie, ale cały czas aktualne: „Never give up!”.
Szybciutko do nich doskoczyłem i zbiegaliśmy luźno już we czwórkę, dla mnie za luźno. Biegnąc z tyłu za nimi, przysłuchiwałem się ich rozmowie. Piotr Mazan mówi, że łapią go skurcze w łydkach, inny zawodnik mówi że ma już lekką bombę, a trzeci im „przytakuje”. I ja jako „czwarty do brydża”, który rozkminia, jaka jest sytuacja. Szybka analiza, szybko wciągnięty żel, a że tempo zbiegu dla mnie za wolne, wiec powoli zostawiam ich za sobą. Po zbiegu mam już nad nimi z 400 m przewagi, ale dla mnie to mało, za mało. Zaczyna się płaski/lekko wznoszący się odcinek asfaltu, jakieś 3 km. Ustawiłem tempomat na 4’, i na tym asfalcie zrobiłem wystarczającą przewagę, że już nic i nikt nie mógł mi zabrać pudła. Goniących nie było widać, ani słychać. Tutaj w końcu mogłem wykorzystać ten zrobiony zapas prędkości, o którym trener Darek Kruczkowski cały czas wspomina… że w górach ten zapas też będzie potrzebny. W końcu te kręcone do znudzenia BC na stadionie oddały.
Pozostało już tylko gonić pierwszego – Bartka. Na 28km na Polanach Surowicznych ustawiony był punkt kontrolny, a zaraz po nim długi podbieg/podejście. Wbiegając na punkt, widziałem Bartka jak się wspina, wiec myślę, że jest dobrze. Jest w zasięgu wzrokowym. Dostaję również na punkcie info, że mam do niego 3 minuty straty. To, co się dzieje z tyłu, już mnie nie interesuje. Patrzę tylko przed siebie.
Niestety nie udaje mi się go dogonić, ale ja również nie daję się dogonić i wbiegam drugi na metę.
Oczywiście wielkie brawa i podziękowania dla organizatorów za super imprezę, idealnie oznaczoną trasę, możliwość startu w grupie, i za całą otoczkę.
Podsumowując, jestem zadowolony z tego, że udało mi się „złamać głowę, że udało się dobrze ten bieg rozegrać taktycznie. Troszkę siły brakło w końcowej części trasy, więc trzeba jeszcze mocniej potrenować, a będzie wszystko dobrze i oczywiście: „Never give up”!
Kilka cyferek z biegu:
– Dystans: 42km 1600m up,
– Czas: 03:43:58,
– Nawadnianie: 0,8l wody,
– Jedzenie: 3 żele,
– Bomby na trasie – 0 🙂
Teraz czas na mocniejsze treningi, żeby pod nogą było troszkę więcej. A w niedalekiej przyszłości postartuję w Górach Sowich, Karkonoszach, Pieninach oraz Parku Narodowym Galićica.
PS. Coś te drugie miejsca w poprzednim i tym sezonie mnie prześladują. Hmmm… a może zostawiam sobie „furtkę”, żeby w te miejsca, gdzie byłem drugi, jeszcze wrócić… 🙂
Tagi: Przemek Górak