NASZE BIEGI

X Bieg Rzeźnika i Wiewórka na Drzewie. Relacja z blisko 80 kilometrowej trasy w Bieszczadach, minuta po minucie.

30 maja, wyjeżdżamy z Sobótki wczesnym rankiem, godzina 6.00, Tomek, Olek (nie biegną tym razem), Grzegorz, Ja z żoną Kasią i córką Małgosią, Agnieszkę zgarniamy po drodze na autostradę.

Pogoda całkiem niezła, nawet słonecznie, gonimy na A4. Święto, mało samochodów na drodze, jedzie się świetnie, w 4 godziny jesteśmy w Tarnowie ale na Śląsku pogoda się psuje, nawet grzmi, leje od Katowic. Trochę jesteśmy przerażeni. Biec 80 km w deszczu, to dopiero będzie Rzeźnik!

Ale nie, za Jasłem się wypogadza, wychodzi słońce, jednak na to że na trasie biegu nie będzie błota chyba już nikt nie wierzy. Humory dopisują, lekka trema, Grześ uspakaja. Przecież nie biegniesz cały czas, tylko odcinki po płaskim i w dół. Jest 12.00. Robi się piękna pogoda. Trasa przez Beskid Niski, Komańczę piękna (gdyby nie dziury w drodze, przepiękna). Dzwonimy do Piotra, który z partnerem jest już od wczoraj na miejscu. Będziemy w Cisnej za chwilę. Czekają na nas. Właśnie robili małą przebieżkę. Podobno błoto po pachy. Jadą do SPA na basen i masaże. Takim to dobrze. Mielnik ze swoimi też będą za godzinę. Wszystko gra. Jest czas na odpoczynek. Tomek z Olkiem idą w góry. Mają 1,5 dnia na pokonanie trasy z Cisnej do Ustrzyk. Będą czekać na mecie.

rzeźnik 094

O 13.00 otwierają biuro zawodów. Czekamy więc chwilę i odbieramy pakiety startowe. Sporo ludzi. Nie wyglądają na takich co przebiegną 80 km, więc może i nam się uda. Próbuję znaleźć partnera i zapisać się na bieg. W „klubie samotnych serc” jest wprawdzie numer do gościa, który szuka pary, ale nie odbiera telefonu. Po chwili stwierdzam, że to nie jest dobry pomysł biec z kimś nieznajomym. A jak nie dam rady i spapram mu start? Nie, zły pomysł, skreślam się z listy rezerwowej i nie dzwonię więcej do gościa. Pobiegnę sam. Koszulkę już mam. Można kupić niezależnie od startu. Jak dobiegnę, może dostanę medal. W biurze zawodów spory ruch. Długa podwójna kolejka po numery. Każdy spotyka swoich znajomych z różnych stron Polski. Nasza drużyna oczywiście także. Całe Bieszczady żyją biegiem. Sklepy, restauracje, hotele, wszędzie tłoczno. Jest i generał Roman Polko z partnerką, też biegnie. Spotykamy go w „Trolu”. Grześ ma go na Facebook’u więc podchodzi żeby pogadać. Jemy obiad, z kolacją może być już ciężko, nerwy, co zamówić, aby nie ciążyło podczas biegu? Po posiłku jedziemy na kwaterę. Jest OK. Dzieci trochę hałasują, ale jak wytłumaczyć że chcemy się przespać w środku dnia, bo o 3.30 w nocy startujemy? Udało się zdrzemnąć.

Jest 18.00, jedziemy na odprawę do Cisnej.rzeźnik 071

Wszyscy mają numery startowe odebrane, blisko 800 osób, kiepsko słychać organizatorów, ale najważniejsze wiemy. Start autobusów od 2.00. Biegniemy parami dla bezpieczeństwa, nie wszędzie jest zasięg, telefony mają być w pełni naładowane, kije dopiero na przepaku, wody pod dostatkiem, nie ładować do worków! Nastroje świetne, pogoda się spisuje na medal, słońce, 24 stopnie, jest super. Ale wieczorem znowu straszy burza. Odprawa zakończona, można iść spać. Za kilka godzin pobudka. Zaczyna padać.rzeźnik 090

Wstajemy 1.30, leje, szybko się ubieramy, plecaki spakowane już dawno, ubieramy kurtki przeciwdeszczowe. W 20 minut jesteśmy gotowi. Kasia zawozi nas do Cisnej, 7 km z Przysłupa. Na pierwszym punkcie mamy być ok. 6.00. Mówię że jeśli nie ma siły, to niech czeka na nas dopiero ok. 9.00 na pierwszym przepaku. 5 minut po 2.00 jesteśmy w Cisnej. Stoi chyba ze 20 autobusów, wszystkie już pełne, pada deszcz. Znajdujemy 3 miejsca w jednym z ostatnich autobusów. Mielnik miał kwaterę w Komańczy, więc śpi dłużej. Jest na miejscu. Wszystko zaparowane. Jedziemy. Boję się, ktoś mówił że 100 tka jest łatwiejsza niż Maraton poniżej 4:00. Nie wierzę. Po 45 minutach jesteśmy w Komańczy. Pada chociaż słabiej. Gdzie Piotr, Mielnik? Nie wiadomo. Trzymamy się razem z Grzegorzem i Agnieszką. Prawie 1000 osób na starcie. Każdy gdzieś szuka miejsca do opróżnienia pęcherza. Toi Toi zostawcie dla kobiet, ktoś krzyczy. Na mokrym asfalcie pięknie ułożony napis START ze świecących, kolorowych patyczków . W tle słychać bębny. Na głowach tysiąc zapalonych czołówek. W zasadzie 999 bo gość obok nie ma latarki. Biegnie jak ja, bez numerka. Mówi, że jako hamulcowy w drużynie 2 dziewczyn, żeby nie biegły zbyt szybko. Zbliża się 3.30. Przestaje padać. Mży. Ustawiamy się na starcie, na samym początku, za nami 400 zespołów, rodziny, znajomi, przechodniów raczej o tej porze nie widać. Już 3 minuty po 3.30. Mają jakieś problemy, potworne podekscytowanie, wszyscy raczej uśmiechnięci choć idą na rzeź. Krótkie odliczanie, strzał. Biegniemy.rzeźnik 081

Najpierw szosa, spoko, skręcamy w boczną drogę, przebiegamy po macie zczytującej czipy. Powoli, nie gonić. Tłum, ścisk, jak na maratonie w Warszawie. Droga wije się w górę. Chcemy biec. Grzesiek mówi idziemy. Jest lekko pod górkę. Idziemy, jeszcze zdążycie się zmęczyć. Pobiegniemy jak będzie płasko. OK. Spoglądamy w tył. Czołówki wyglądają niesamowicie. Rzeka świateł. Magia. Nie ma błota. Droga szutrowa, co chwilę ktoś wyprzedza, spokojnie, bez nerwów, Grzesiek nas hamuje. Ma doświadczenie, przebiegł 7 tego typu biegów, takich ponad 100 km. Słuchamy się z Agnieszką, wie co mówi. Grześ jest dla nas autorytetem. Znowu kawałek po płaskim, biegniemy truchtem. Przestało padać. Zdejmujemy kurtki, dnieje. Latarki zaczynają pomału gasnąć. Wbiegamy na szlak. Tu już nie jest tak przyjemnie. Zaczyna się błoto. Przy jeziorkach Duszatyńskich jest już rzeźnia. Buty oklejone błotem totalnie, ślizgamy się pod górę, szlak wygląda jak po przebiegnięciu 10.000 antylop gnu na sawannie.rzeźnik 108

Albo gorzej. Gdzieniegdzie idziemy bokiem, inni szukają miejsca z boku trasy, po trawach, mchu, gałęziach, tam nie ma błota ale też kiepsko. Jest jasno. Ktoś zapomniał zdjąć czołówki.

rzeźnik 113Pierwsze poważne wzniesienie, Chryszczata, jest dobrze. Pod górę ludzie, którzy biegli szybko na początku wymiękają. Wyprzedzamy wielu idąc szybkim marszem. Za wierzchołkiem puszczam się pędem. Zostawiam trochę w tyle Agnieszkę i Grześka. Nie korzystam z tego co przygotowali organizatorzy, więc potrzebuję więcej czasu. Dogonią mnie. Jest Przełęcz Żebrak. Pierwszy punkt pomiarowy. Mało miejsca, błocko. Na szczęście Kasia czeka na mnie. Spała w samochodzie. Dobrze że jest, bo stare buty zaczęły mnie uwierać. Miały być na pierwszy, najbardziej błotny etap. Zmieniam szybko buty, piję, uzupełniam wodę. Naklejam dodatkowy plaster na pięcie. Te które Grzesiek kazał nam nakleić przed biegiem trzymają się doskonale, ale jeden był zbyt nisko. Agnieszka z Grzegorzem już na trasie. Krzyczą że biegną. Już was gonię! To dopiero 16 km, ale chyba jest dobrze, kolana nie bolą, czyste, suche buty i skarpetki. Luksus. Rewelacja. rzeźnik 118To dodaje mi sił. Doganiam szybko moich. Biegniemy chwilę razem. Pod górę wyprzedzamy. Po płaskim wszyscy biegną jednakowo. Zaczynają się zbiegi. Szlak prowadzi raz w górę raz w dół. To idealne miejsce do przyśpieszenia. Zbiegi to moja specjalność. Wydłużam krok i moja ekipa zostaje w tyle. Potem podejście. Trzymam się kogoś z Krakowa. Nie czekam już na moich. Dogonią mnie znowu na przepaku. Po 30 kilometrze zbieg do Cisnej. Błoto jest wszechobecne. Moje Asicsy sprawdzają się rewelacyjnie. GoreTex nie przemaka. Jeszcze nie. Zbiegam co sił w nogach, buty pewnie trzymają się nawet na błocie. Ostatni odcinek wzdłuż wyciągu orczykowego wielu pokonuje na tyłku. Ostro w dół, ślisko jak cholera, ale to coś dla mnie. Wyprzedzam na całym zbiegu ok. 150 osób. Wypadam na drogę. Pytam ludzi przy bacówce. To Cisna, więc już niedaleko. Jest 8.15, pojawiają się pierwsi turyści, chmury całkiem się rozwiały, świeci słońce, jest ciepło. Ostatnia prosta do centrum. Widzę już wysepkę na głównym skrzyżowaniu i nasz samochód. 941444_414228575359364_1067736971_nKasia czeka na trawniku przy drodze. Zdziwiona że tak szybko. Miałem być za pół godziny. Dobrze że Antoni zadzwonił przypadkiem i obudził ją gdy spała w samochodzie. Zapomniał że jesteśmy na Rzeźniku w Bieszczadach, dopytywał o nas, czy żyjemy. Jest dobrze, kolana nadal sprawne. To napawa optymizmem. Piję łapczywie, coś próbuję zjeść, mleko w tubce, batonik, więcej nie wcisnę, bułka staje mi w gardle. Może na następnym punkcie. Zdejmuję koszulkę z długim rękawem, czapkę, getry. Zostaję w Tshirt’cie klubowym i krótkich leginsach. Jest rano na Jaśle może być zimno, ale trudno. W plecaku mam kurtkę jakby co. Biorę także kije. Bez numerka, ale zgodnie z regulaminem. Kasia mówi, że bardzo dobrze wyglądam, nie widać po mnie zmęczenia i tak też się czuję. To chyba adrenalina. Jestem gotów do biegu, ale gdzie reszta? Jest Mielnik. Właśnie nas mija. Gdzie Agnieszka i Grzegorz? Krzyczy, że zostali trochę w tyle. Czyli są. rzeźnik 122Nie czekam dłużej, szkoda czasu, odpocząłem. Jestem lekko w szoku, że tak dobrze to znoszę. Kasia mnie dopinguje. No to lecę dalej. Na przepak na orliku nie muszę biec, więc skręcam od razu na tory, w biegu rozkręcam kije, i w prawo na szlak, do lasu. Błoto, znowu błoto, ale już mam gotowe kije. Mozolnie gramolę się na Jasło. Już nie jest ciepło, jest gorąco! Kilka kilometrów morderczego podejścia. Nikt nie wyprzedza. Kiedy u góry się wypłaszcza, nie wszyscy mają siłę żeby biec. Trzeba odpocząć w marszu, jeszcze chwilę, a tu znowu pod górę, nie ma mowy o biegu, masakra. Znowu ostro w górę, mały zbieg i znowu pod górę. Jak to, to jeszcze nie był szczyt?! Wąska ścieżka. Na jedną stopę. Nawet jak jest płasko to nie da się wyprzedzać, biegniemy gęsiego, czasem ktoś schodzi na bok żeby przepuścić szybszych od siebie. Dzięki. Gonimy. Na szczycie chmury, zrobiło się zimno, ale szkoda czasu na ubieranie. Trzeba lecieć, trochę szybciej to się ogrzeję. I wieje, czasami chmury gęstnieją, tak że nic nie widać powyżej 10 m. No ale teraz będzie już z górki. Najdłuższy odcinek, ponad 20 kilometrów. I znowu pod górkę, w las potem łąka i znowu las. Trzeba szybko przelecieć zanim wiatr wyziębi ciało na kość. Koszulka przecież mokra. Teraz długi odcinek po płaskim i znowu długi zbieg. Najpierw szlakiem potem wpadamy na drogę Mirka. Z początku fajna droga, szutrowa, nareszcie można odpocząć od błota, gorąco, drwale układają drzewo na samochodach. Biegniemy kilka kilometrów. Czy ta droga nie ma końca?! Później przechodzi w asfalt. Już nie mam siły biec. Jest przed południem w piątek. 946529_414228175359404_695537922_nTelefon co chwilę dzwoni w plecaku. Nie ma czasu, muszą poczekać, mam przekierowanie po kilku sygnałach do Kasi. Asfalt gorący, pali w zmęczone stopy, próbuję biec ale w trailowych butach na asfalcie ciężko. Idę poboczem, po trawie, trochę lepiej ale droga zabija monotonią. Przyrzekam sobie że tym razem odpocznę porządnie na punkcie. To będzie 55 kilometr, należy mi się, i zjem zupkę chińską. No tak, ale trzeba zawiadomić moich. Wyciągam telefon, dzwonię, pytam kto do diabła dobijał się 6 razy, proszę o zupkę. Będę za 15 minut. Chyba, bo nie mam GPSa. Ta droga nie ma końca. Ile ja bym dał teraz za lekkie startówki na asfalt. Już widzę punkt kontrolny, super, ale droga idzie jeszcze długim łukiem na zachód. Cofamy się jakby w kierunku Cisnej, przynajmniej wiemy już gdzie to jest. Wiele ekip idzie, mało kto biegnie. Ci którzy przed chwilą biegli idą, ci co szli podbiegają, żeby po kilkuset metrach znowu iść. Co chwilę mijamy się z tymi samymi osobami. Wszystkich dobija ta droga. Pytam tych, którym piszczą na rękach GPSy, który? 53., 54., 55. kilometr, już powinien być punkt kontrolny. rzeźnik 182Wychodzimy na główną drogę, 50 metrów i skręcamy znowu na szlak w prawo, przez most. Jest punkt kontrolny. Ja tradycyjnie w bok na trawkę. Małgosia czekała na moście, robi zdjęcia. Gdzie nasi? Piotrek? Był 40 minut przed Tobą. Tylko 40, dziwię się. Może ich dogonię. Pierwszy raz mówię żonie, że nie mam już siły. Muszę odpocząć. Nie mam siły. Kolana zaczynają boleć. Kostki trochę spuchły, nigdy nie miałem takich objawów. Kolana bolały zawsze z boku, to przyczepy, ale teraz boli od spodu kolana. Smaruję kolana maściami przeciwbólowymi, ale nie pomaga. Jem zupkę, jest wyborna, bułki nie przełknę, znowu jem batoniki, jakąś czekoladkę, to wszystko. Nie bardzo mam siłę jeść. Gdzie Agnieszka i Grzegorz? Byli za Tobą jakieś 30 min. w Cisnej. Niedobrze. Grześ ma jakieś kłopoty żołądkowe, Agnieszka kryzys koło 30 kilometra, ból głowy, dzwoniła do męża, ale już wszystko OK. Znów są w grze, próbują nadrobić zaległości. Odpocząłem 30 minut. Robi się naprawdę gorąco. Całe szczęście, że nie czuję się śpiący, tego się obawiałem. W domu bym nie dał rady bez drzemki, tyle godzin. Trzeba gonić dalej. Czekam na naszych, ale na próżno. Są ponad pół godziny za mną. Jest mi łatwiej bez partnera, nie mogę dłużej czekać. Każda para jest witana na moście brawami, to dodaje sił, turyści bardzo życzliwi pomimo rozwalonego totalnie szlaku. Niektórzy się dziwią skąd tyle błota, pytają skąd biegniemy, dokąd, ile to kilometrów. Przedostatni etap, chyba 13 kilometrów, spoko. Na połoninę a potem już łatwizna. Na razie ostro pod górę. Kije się przydają, mniej błota ale gorąco. Ciężko iść a co dopiero biec. Muszę robić kilka małych odpoczynków. Mijamy się kilka razy ze starszym panem z piękną długą, siwą brodą, ale nie mam siły gadać. Ktoś przede mną (pozdrawiam) złorzeczy, że ta połonina nie ma końca. Mówię że końca, to nie miała droga Mirka, połonina to luzik, ale teraz wiem co mówił. Rzeczywiście, masakra, połonina wije się w nieskończoność i jeszcze na końcu pod górę. A kolana bolą jak cholera. Biorę tabletkę przeciwbólową, bo już nawet w dół nie mogę biec. Miałem tego nie robić, ale nie dam rady. Gdzie to schronisko? Jeszcze jeden szczyt, za nim powinna być Chatka Puchatka. Stamtąd już z górki, ale jak biec kiedy kolana rwą. Tabletka chyba nie działa. A na zbiegach można dużo zyskać. Kasia mówiła, że wszyscy cierpią, biorą tabletki, narzekają głównie na kolana. Widziałem już w Cisnej kilka osób zawracających ze szlaku, tutaj to samo, skurcze, kolana, ścięgna nie wytrzymują, rezygnują z biegu. Odganiam nieprzyzwoitą myśl, że zostanie więcej medali na mecie skoro nie wszyscy dobiegną. Może dostanę, tylko najpierw trzeba dobiec… Jest schronisko, i jeleń, piękny, wielkie poroże, zatrzymuję się żeby zrobić zdjęcie, stoi 5 m od nas, wszyscy robią fotki. Ludzie na szlaku klaszczą, dopingują, mówią, już niedaleko, gratulują, są świetni, dodają siły. Jest dużo turystów a biegacze tak się rozciągnęli że można biec kilka minut i żadnego nie spotkać. Wreszcie ostatnia prosta przed Berechami. rzeźnik 173Ostatni punkt kontrolny. Nie wierzę że przebiegłem 70 kilometrów. Tabletka zaczyna działać, więc można trochę pobiec. Schodki niezbyt wygodne do biegów, ale Berechy są dość wysoko, nie ma takiej różnicy wysokości jak w Cisnej, więc szybko jestem na dole, znowu wyprzedzam kilkanaście ekip. Cieszę się jak dziecko. Już tylko 10 km do mety! Piję Tigera od organizatorów, pierwszy raz. drugiego wypijam swojego. Żona z córką czekają jak zawsze, kochane dziewczyny, bez nich bym chyba nie dał rady. Znowu piję, uzupełniam wodę, batonik i koniec. Gdzie nasi? Biegną, są godzinę za Tobą. Też nie mają siły. Ale teraz już wiem że dojdę, choćby na czworakach. Po drodze pytałem ile trzeba liczyć na ostatni odcinek. 2 godziny wystarczy? 10 kilometrów? 2 i pół, nawet 3 godziny. Dobra to znaczy 15 godzin, czyli jest zapas. Dam radę, mam godzinę zapasu, jak się rozsypię, to będę się czołgał, ale dojdę, mam zapas. 20 minut i lecę dalej. Grzesiek dzwoni do Kasi i prosi o Colę i RedBula. Tylko to. Biegną. Po drodze na połoninę Caryńską spotykam dwóch harpaganów, biegną nawet lekko pod górę, krzyczą, że można jeszcze złamać 14 godzin. Co?! Powaliło Was? Została 1 godzina i 46 minut! Do zrobienia. Słyszałem, że trzeba 2,5 godziny na ten etap. Niekoniecznie, można w 2 godziny. Trzymamy się razem, zaczynam wierzyć, że to możliwe, bo kolana przestają mnie tak boleć. Ale 2 godziny, to bardzo mało. Ludzie po drodze gratulują, niesamowite. Ta połonina jest zupełnie inna. Jestem na szczycie, chłopaki pognali, nie dałem rady, ale jest nieźle. To ostatnie kilometry, od szczytu już cały czas w dół, bez morderczych podejść. Najpierw łagodnie, biegnę pomału, dają się we znaki skurcze, na ostatnim punkcie zapomniałem wziąć tabletki magnezu, ale teraz nie ma już czasu, nawet kurtkę czapkę i rękawiczki zostawiłem żonie. Zawsze trochę lżej. Zaczyna się ostro w dół, jest jeszcze szansa, patrzę co chwilę na zegarek, jeszcze kilka minut do 14 godzin. Zaczęliśmy kilka minut po 3.30, ale ile? Nie pamiętam, trzeba gonić. Biegnę pełnym gazem, nie myślę o bólu, wyprzedzam kolejne ekipy, nie ma błota, więc można biec ostro. W oddali słyszę co chwilę aplauz, to wiwaty na cześć tych, którzy wbiegają na metę. A gdzie Wiewiórka? Nie słyszę muzyki, miała grać. Śmialiśmy się z Grzegorzem że to Wiewiórka we wiórkach. Brzmi nieźle. Pędzę co sił w nogach, już nawet nie piję nic przez ostatnie kilometry, kije w plecaku żeby było szybciej. Koniec lasu, drewniane kładki, słyszę wyraźnie okrzyki radości, ale już po 14 godzinach, widzę most, Małgosia robi zdjęcia, wpadam na metę. Oklaski, czuję się jakbym mógł przebiec jeszcze hardcora. Dostaję medal, pytają o czip. Nie mam, co mam powiedzieć? Nie mam, bo nie miałem, numeru startowego także. Biegłem sam, nie znalazłem pary, chciałem, ale gość nie odbierał telefonu. Kasia czeka za metą, medalami i wodą. Zaraz podejdę. Pytam czy wobec tego mam oddać medal. Słyszę że nie. No to kamień z serca. Podchodzę dumnie do rodziny, przekazuję medal Małgosi. Nigdy więcej. Nie było może tak strasznie jak pisali o ultramaratonach, ale dzięki, raz przebiegłem i wystarczy. Traumatyczne przeżycie. Wracam na linię mety, patrzę na zegar 14:04…, reszty nie pamiętam. Nieźle, chłopcy mięli rację, że można było złamać 14 godzin. Ostatni etap 1:50! Niesamowite. Idę zameldować się Piotrowi, był niecałe 30 min przede mną. Niezadowolony, chciał pobiec hardcore czyli być tu poniżej 12 godzin. Jestem szczęśliwy, kilka miesięcy przygotowań, strachu, nerwów i oto jestem na mecie. A gdzie reszta? Biegną? Muszę odpocząć. Idę do samochodu, żeby się zdrzemnąć, ale gdzie tam. nie mogę zmrużyć oka, adrenalina buzuje, nie mogę w to wszystko uwierzyć, niesamowite przeżycie. Zrobić w 14 godzin trasę, którą z plecakiem idzie się normalnie 4 dni? Wreszcie przybiegają nasi. Agnieszka z Grzegorzem, zaraz za nimi Mielnik z partnerem. Niesamowite. Wszyscy z naszego Klubu ukończyli bieg w regulaminowym czasie! W tym czterech debiutantów! Kolejny wielki sukces. Jestem z nas dumny. To wielka sprawa. Wracamy na kwaterę. Wszystko boli, już nie tylko nogi. Ręcę od kijków, barki nawet żebra, nie wiem dlaczego. Wszystko boli, nie można spać, bo przy każdym ruchu wszystko boli. Ale jestem szczęśliwy, zadowolony i dumny, z siebie, z moich dziewczyn, z kolegów, z Anieszki, która wydawało się, że jest stworzona do asfaltu a nie na jakieś tam błocko po kostki, z Klubu, z Organizatorów Biegu Rzeźnika, z pogody… Już kilka godzin po biegu zaczynam kombinować, jak zrobić to w 12 godzin, a może nawet w 11! Cholera, trzeba tu wrócić za rok i powalczyć. Zaczyna znowu padać deszcz. Ten rok, to był tylko rekonesans. Przyjeżdżamy za rok znowu. Decyzja podjęta. Wysyłam sms do pozostałych. Biegniemy! Brawo!

 

Dodaj komentarz!


Warning: Undefined variable $user_ID in /home/inford3/ftp/kbsobotka.pl/wp-content/themes/kbsobotka/comments.php on line 175

Dodaj komentarz lub trackback ze swojej strony. Możesz także Śledzić komentarze w kanale RSS.

Współpracujemy z serwisem Gravatar. Aby wyświetlić swój avatar przy komentarzu, zarejestruj się™ na Gravatar.


Warning: Undefined array key "SHOPPING_CART" in /home/inford3/ftp/kbsobotka.pl/wp-content/themes/kbsobotka/footer.php on line 84